Sobotni mecz pomiędzy Rakowem Częstochowa, a Lechem Poznań dostarczył kibicom tego, czego oni wymagają od futbolu. Emocje, gole, rzuty karne, strata prowadzenia i ostateczne wyszarpanie trzech punktów. Lechowi udało się to, pomimo tego, że nawet arbiter Mariusz Złotek robił wszystko, by tego meczu zawodnicy Dariusza Żurawia nie wygrali.

Zaufanie do Jóźwiaka

Przed meczem wszyscy fani Kolejorza czekali na opublikowanie wyjściowej jedenastki. Zaciekawienie najbardziej dotyczyło tego, na kogo trener Żuraw zdecyduję się i kogo wystawi na skrzydłach przeciw drużynie z Częstochowy. Okazało się, że zgodnie z moimi przewidywaniami opiekun poznaniaków po raz kolejny dał szansę występu od pierwszej minuty Kamilowi Jóźwiakowi. Do wychowanka Akademii Lecha od początku sezonu jest najwięcej pretensji, które po ostatnich dwóch nie wygranych meczach jeszcze się nasiliły.

Kibice słusznie zarzucają Kamilowi brak skuteczności pod bramką rywala, bo marnowanie takich sytuacji jak ta w Gdyni nie przystoi zawodnikowi na poziomie Ekstraklasy. Nie wiadomo jak potoczyłby się tamten mecz, gdyby Jóźwiak w 2. minucie meczu trafił do bramki. Bardzo prawdopodobne jest to, że Lech Poznań dopisałby sobie po meczu z Arką ważne 3 punkty. Po całym tygodniu pracy przed meczem z Rakowem w wyjścjowym składzie prócz Kamila pojawił się inny wychowanek poznańskiej Akademii, Tymoteusz Puchacz. Było to, o tyle zaskakujące, że większość typowała do pierwszego składu Portugalczyka Joao Amarala. Bardzo ciekawi mnie jakie relacje utrzymują się na linii Dariusz Żuraw – Amaral, bo pomimo tego, że skrzydłowy nie zaliczył meczu ze Śląskiem do udanych, to na pierwszy rzut oka jego umiejętności techniczne są na jednym z najwyższych poziomów w zespole Kolejorza.

Bardzo dobra pierwsza połowa

Lech zgodnie z tradycją wcześniejszych spotkań od początku ruszył na rywali, chcąc ich zmusić do defensywy i szybkiego oddawania piłki. Już w pierwszych kilkunastu minutach Lechici oddali cztery celne strzały na bramkę Michała Gliwy. Kibice przed meczem obawiali się, że po raz kolejny bramkarz drużyny przeciwnej będzie miał swój „dzień konia” i żadne z uderzeń nie trafi do bramki. Po pierwszych próbach można było odnieść takie wrażenie, że trochę racji mieli ci, którzy się o to obawiali. Trzeba jednak też oddać, że nie były to takie uderzenia, po których Michał Gliwa musiał fruwać na wysokości poprzeczki swojej bramki, aby wybronić próbę piłkarzy Kolejorza. 

Gol dla Lecha padł po rzucie rożnym wykonywanym przez Darko Jevticia. Było to o tyle zadziwiające, że Raków Częstochowa ma swoim składzie Tomasa Petraska (199 cm wzrostu), Arkadiusza Kasperkiewicza czy Dawida Szymonowicza, którzy też mają grubo powyżej 180 cm wzrostu. Gdyby dodać do tego wysokich napastników, którzy bronią bramki Rakowa przy stałych fragmentach gry dla rywali, to można było śmiało zakładać, że gol dla Lecha nie powinien wpaść po dośrodkowaniu z rzutu rożnego. I tak jak zdobycie gola po tym stałym fragmencie zdziwiło wszystkich związanych z Lechem, tak w największym szoku był Karlo Muhar, od nogi którego odbiła się piłka po wrzutce kapitana Lecha. Chorwat stojąc w środku pola karnego po prostu został trafiony piłką i tym został zaskoczony on sam, ale i bramkarz Michał Gliwa. Kolejorz objął prowadzenie w 30. minucie meczu, a mam wrażenie, że im dłużej utrzymywałby się wynik 0-0 to nerwy mogłyby tylko narastać.

Wszelkie tego typu dywagacje skończyły się dwie minuty po pierwszym golu dla Kolejorza. Przejęcie piłki przez Tymka Puchacza, kapitalne zagranie do wspomnianego już wcześniej Kamila Jóźwiaka, który miał sytuację podobną do tej w meczu z Arką, jednak tym razem w linii ze skrzydłowym Lecha biegł Christian Gytkjaer i to jemu piłkę do pustej bramki wyłożył Jóźwiak. Licznik napastnika Lecha bez gola na wyjeździe zatrzymał się więc na 705 minutach. Do końca pierwszej części meczu zawodnicy Dariusza Żurawia kontrolowali przebieg meczu i na przerwę schodzili z jak najbardziej zasłużonym prowadzeniem 2-0.

Słabsza druga część meczu

Ten pozorny spokój, który został podbudowany dwubramkowym prowadzeniem nieco uśpił piłkarzy Lecha, którzy na drugą część meczu wyszli jakby za bardzo rozluźnieni. Już pierwsza akcja Rakowa była ostrzeżeniem dla obrońców Lecha. Dośrodkowanie z boku boiska i strzał Miłosza Sczepańskiego, który na szczęście dla niebiesko-białych zatrzymał się na słupku.

Niestety dla zawodników z Wielkopolski co się odwlecze, to nie uciecze i godpodarze sobotniego spotkania zdobyli kontaktowego gola już w 51. minucie. Wtedy to po raz pierwszy dał o sobie znać arbiter tego meczu, pan Mariusz Złotek, kótry podyktował bardzo kontrowersyjny rzut karny dla Rakowa Częstochowa. Zawodnik Lecha, Lubomir Satka chciał wybić piłkę ze swojego pola karnego, a w tym momencie z impetem wpadł w niego piłkarz Rakowa Miłosz Sczepański. Według mnie ta decyzja sędziego Złotka była krzywdząca dla zawodników Lecha. Jak się okazało później nie jedyna.

Oczywiście abstrahując od bardzo słabej formy arbitra głównego, sam Lech w drugiej połowie oddał inicjatywe gospodarzom wczorajszego meczu. Zbyt duże odległości w środku pola pomiędzy zawodnikami Lecha, oraz niezbyt pewne interwenjce jak ta Karlo Muhara, który stracił piłkę w pobliżu własnego pola karnego. Kolejorz nie potrafił szybko wyprwadzić piłki spod włanej bramki, zawodnicy Rakowa odzyskiwali futbolówkę i coraz częściej zagrażali bramce Mickey’a van der Harta.  Gdy w 65. minucie meczu na strzał sprzed pola karnego zdecydował się Darko Jevtic, a jego próbę ręką w polu karnym zablokował jeden z defensorów zespołu z Częstochowy wydawało się, że rzut karny dla Lecha musi zostać podyktowany. Ku zdumieniu wszystkich sędzia Złotek „wymyślił” sobie wskazanie na rzut rożny. Skandaliczna decyzja arbitra.

Wyrównanie dla Rakowa padło po drugim rzucie karnym podyktowanym za złe zagranie zawodników Lecha. Tym razem było chyba najmniej kontrowersji. Piłka odbiła się od ręki Gytkjaera, po czym trafiła w rękę Roberta Gumnego i tutaj ten karny się należał. Co nie znaczy, że z perspektywy zawodników Lecha można było do tej sytuacji w ogóle nie dopuścić. Piłkarze Marka Papszuna raz po raz atakowali skrzydłami i po jednej z takich prób wywalczyli rzut rożny, który zakończył się wspomnianym wcześniej rzutem karnym. Gra Lecha w drugiej połowie pozostwiała wiele do życzenia, podopieczni trenera Żurawia gubili krycie, zostawiali miejsce w newralgicznych strefach. Jednak ostatecznie to Kolejorz zdobył trzeciego gola w tym spotkaniu. Po raz kolejny okazało się, że praca nad stałymi fragmentami jest w Lechu wykonywana na bardzo solidnym poziomie. Był to kolejny dobrze wykonany stały fragment gry i już drugi w meczu z Rakowem, który w swoim składzie posiada wysokich zawodników. 

Dośrodkowanie na drugi słupek i zamknięcie akcji przez Christiana Gytkjaera pozwoliło Lechowi na wygranie tego spotkania. 

Skandaloza i cirkus

Słynne słowa byłego trenera Lecha Nenada Bjelicy jak żadne inne opisują wczorajszą pracę sędziego Mariusza Złotka. Wyobrażam sobie to, że gdyby na ławce trenerskiej Lecha siedział człowiek mniej opanowany od Dariusza Żurawia, to dziś taki trener czekałby na wymiar kary z Komisji Ligi, za zbesztanie arbitra głównego meczu Raków – Lech. 

Pochodzący ze Stalowej Woli, były piłkarz jak sam o sobie mówi  – stara się sędziować po piłkarsku. W takim razie panie Złotek, gdzie we wczorajszym meczu było te sędziowanie?

Do Mariusza Złotka ma pretensje o to, że z racji swojego wieku (ur. w 1970 roku) nie nadąża za grą. Nie potrafi sprawnie komunikować się w języku angielskim i decyzję podejmowane w trakcie prowadzenia meczu są delikatnie mówiąc kontrowersyjne. Jednak jak znam życie miłościwie panujący nam prezes PZPN Zbigniew Boniek zamiecie sprawę pod dywan, bo jak tak można karać kolegów, którzy są przedłużeniem własnej ręki? A i bardzo opiniotwórczy dziennikarze wraz z ekspertami z portali społecznościowych napiszą, że niepotrzebnie kibice się buntują. 

Trenerze Bjelica – dziękuje za cirkus i skandaloze!

Comments

0 comments