Nie da się ukryć, że pierwsza połowa rundy zasadniczej była dla Lecha niezbyt udana. „Duma Wielkopolski” nieźle rozpoczęła rozgrywki, ale wszystko szybko przestało funkcjonować. O ile gra nie była jeszcze tragiczna o tyle wyniki już tak. Podopieczni Dariusza Żurawia punktowali jak ligowy średniak, który czasem coś wygra, czasem przegra i, nikomu nie wadząc, spokojnie sobie egzystuje w środku tabeli. Bilans „Kolejorza” po 15. kolejkach wyniósł 5 zwycięstw, 5 remisów, 5 porażek. Trudno o bardziej przeciętne rezultaty.
Trzeba jednak przyznać, że od początku nowej rundy Lechici na poważnie zabrali się do poprawiania swojej sytuacji w tabeli. Przebudzenie nastąpiło praktycznie w ostatnim możliwym momencie. Gdyby Lech stracił punkty jeszcze w 16. i 17. kolejce to wówczas straty punktowe do podium byłyby za duże i żadne przełamania już nic by nie dały.
Obecnie sytuacja też nie jest jakaś wyborna, ale dystans do lidera jest jeszcze spokojnie do nadrobienia. Pamiętajmy, że to Ekstraklasa. Nasza liga słynie z tego, że zespoły grają falami – ekipy, które teraz są rozpędzone, za chwilę mogą złapać zadyszkę i nie wygrać kilku spotkań. Dlatego o mistrzostwo walczy się praktycznie do ostatniej kolejki i nikt nie zamknie ligi w grudniu. Aktualnie Lech jest na fali wznoszącej. Miejmy nadzieję, że pozostanie na niej przez dłuższy czas.
W Poznaniu kibice często żyją od skrajności do skrajności. Swego czasu narzekał na to też Nenad Bjelica. Albo jest bardzo dobrze albo bardzo źle. Dlatego kiedy „Kolejorz” zawodził w rundzie jesiennej to był krytykowany (zresztą słusznie). Z kolei obecnie wielu fanów wierzy, że już jest wszystko w porządku i teraz to już Lechici muszą pojechać windą ̶d̶o̶ ̶n̶i̶e̶b̶a̶ w górę tabeli.
Fakty są jednak takie, że za wcześnie na formułowanie wniosków jakoby pożar w Lechu został już ugaszony. Aczkolwiek dwa zwycięstwa z rzędu to dobry prognostyk. Te niezwykle pewne i zasłużone wygrane cieszą również ze względu na to, że rywale byli naprawdę solidni. W 16. kolejce do Poznania przyjechał Mistrz Polski z Gliwic, a w 17. serii gier Lechici pojechali do Płocka na mecz z rewelacją tego sezonu PKO BP Ekstraklasy, czyli Wisłą Płock.
Tymczasem Lech Poznań bez większych problemów ograł obu przeciwników i przerwał zarówno passę dziewięciu meczów z rzędu bez porażki Piasta Gliwice jak i domową passę Wisły Płock, która nie przegrała u siebie od 4 sierpnia. Do tego „Kolejorz” nie stracił gola w trzech meczach z rzędu co jeszcze w tym sezonie mu się nie zdarzyło.
Oczywiście nie chcę w jakikolwiek sposób umniejszać zasług Lecha, ale nie sposób nie zauważyć, że rywale byli słabo dysponowani. Piast Gliwice nie stworzył praktycznie żadnego zagrożenia pod bramką van der Harta poza szansami, które wypracował im Karlo Muhar. Z kolei Wisła Płock miała kilka groźnych wrzutek w końcówce meczu, a do tego niezłym uderzeniem popisał się Dominik Furman, ale generalnie „Nafciarze” też nic ciekawego nie pokazali w ofensywie (choć kapitan Wisły Płock widział to inaczej).
Odpowiadając więc na pytanie zadane w tytule – trudno powiedzieć czy teraz Lech doskoczy na stałe do czołówki. „Kolejorz” w każdej chwili może złapać zadyszkę. Lech Poznań nadal jest drużyną nieprzewidywalną i nigdy do końca nie wiadomo co pokaże. Po czterech meczach bez zwycięstwa przed listopadową przerwą na kadrę, przyszła lepsza dyspozycja. To cieszy, ale póki co to wciąż jedynie uśmiech w trudnych czasach. Nic tak nie uczy pokory jak kibicowanie Lechowi, więc należy zachować spokój.
Warto przecież wspomnieć chociażby o tym, że jeżeli Jagiellonia Białystok nie przegra z Rakowem Częstochowa w Bełchatowie, a Lechia Gdańsk wygra w Krakowie z ostatnią w tabeli Wisłą to Lech nadal będzie „pod kreską”, czyli w drugiej ósemce. Trzeba dalej wygrywać, żeby na dobre zadomowić się w górnej ósemce, a najlepiej w czubie tabeli.
Comments
0 comments